Z(a)wodna drabina

Bardzo często spotykam się z tym, że drabina traktowana jest w domu po macoszemu. Odkładamy na „kiedyś” jej przegląd, czy kupno nowej, a chcąc nie chcąc korzystamy ze starej, zardzewiałej, zawodnej. Nie zdajemy sobie sprawy, jak wiele szkody możemy wyrządzić tym sposobem sobie i innym.

W ubiegłym roku postanowiłem podszlifować swoje umiejętności jazdy na snowboardzie, wziąłem więc lekcje u instruktora. Instruktor Maciek był niezłym wymiataczem, jeździł poza trasami i na tzw. poręczach. Robił na desce sztuczki, jakich w życiu się już nie nauczę.

W tegoroczną Wielkanoc chciałem wykorzystać ostatnie podrygi zimy i skoczyć do Maćka na kilka lekcji. Jednak kiedy do niego zadzwoniłem, okazało się, że złamał rękę i nogę w dwóch miejscach. Wyobraziłem sobie zaraz, jak goniła go śnieżna lawina, spadał ze skalnej półki i szukała go ekipa ratowników z psami, a potem helikopter zabrał do szpitala. Jakże się zdziwiłem, gdy na moje pytanie, gdzie się to stało, odpowiedział: W domu. Spadłem z drabiny przy malowaniu mieszkania… Okazało się, że urwało się wzmocnienie łączące nogi drabiny i po prostu drabina się rozjechała.

Komentarz chyba jest zbędny. Po prostu od czasu do czasu poświęćcie swoim drabinom minimum uwagi. I dajcie się przekonać, że drabina odziedziczona po rodzicach, pamiętająca poprzedni ustrój najczęściej nadaje się tylko do wymiany.